W Dynowie od lat sprawnie działała spółdzielnia zrzeszająca inwalidów z okolic miasta. W tym zakładzie wiele osób znalazło swoją ostoję, pracę i sposób na życie. Jej początki sięgają 1952 roku i od tego czasu, spółdzielnia była największym zakładem pracy w mieście.
Zatrudnienie
Większość osób tu zatrudnionych posiadała stopień niepełnosprawności. Dlatego dynowska spółdzielnia w dwójnasób spełniała swoją funkcję. W zakładzie szyto odzież ochronną do pracy, mundury dla wojska i policji. Firma radziła sobie bardzo dobrze. Zatrudnionych było na miejscu przeszło 150 osób, w tym ponad 130 z orzeczeniami o niepełnosprawności. Staż pracy niektórych osób to ponad 3 dekady.
Zły dzień
Do dnia feralnego zamówienia, nie było mowy o kryzysie. Przyszedł dzień, w którym zakład przyjął i wywiązał się z bardzo dużego zamówienia, za które kontrahent nie zapłacił i ogłosił swoją upadłość. W tym miejscu zaczęły się problemy. Wobec ogromnych zaległości finansowych, jakie wytworzyły się na skutek zrealizowanego i nieopłaconego zamówienia, zakład musiał zadecydować czy wypłacane będą pensje pracownikom, czy opłacone zostaną składki zusowskie. Wybrano oczywiści pensje, a z ZUSem podpisano porozumienie, na mocy którego zakład zobowiązał się do uregulowania składek w miarę możliwości finansowych. Na takie rozwiązanie nie przystał fiskus, który zażądał 2 milionów kary za niewywiązanie się z umowy, w ramach której pobierali dofinansowanie na pracowników niepełnosprawnych. W związku z tym spółdzielnia została zmuszona do zamknięcia części zakładu i powolnego wypowiadania pracownikom umów. Pracujące tu kobiety często są jedynymi żywicielami rodziny, a ich zwolnienie oznacza prawdziwy ludzki dramat. Dodatkowo nie pomaga ich wiek i fakt, że w Dynowie rynek pracy jest tak mały, że na zatrudnienie zwłaszcza w tej grupie wiekowej i z takimi umiejętnościami nie może nikt liczyć.