Osoby bezrobotne są różne. Jedne pozostają w takim stanie z własnego wyboru, inne w wyniku utraconej pracy lub innych zawirowań losowych. Tak samo wygląda etap aktywizacji zawodowej. Dla jednych jest to jakiś etap w życiu i warto przez niego przejść, aby ponownie trafić na rynek pracy. Inni nie podejmują nawet takiego działania, tłumacząc się, że i tak to niczego nie zmieni.
W małych miejscowościach na Podkarpaciu, zwłaszcza tych ukrytych w przedbramach górskiego łańcucha Bieszczad, praca na etacie bywa prawdziwym rarytasem. Niejednokrotnie pracujące osoby po prostu prowadzą swoją działalność. Jednak jest to na tyle nieduży biznes, że nie pozwala dźwignąć ciężaru zatrudnienia innych osób.
Nawet jeśli, w którymś momencie okaże się, że jest poszukiwany sprzedawca do sklepu, to zaraz następują informacje, że umowa jest śmieciowa, kwota rozliczania godzinowo za śmieszną stawkę, lub rząd wielkości najniższej krajowej za pracę po 12 h dziennie.
Takie praktyki nie tylko psują rynek, ale pokazują, w jak dużej desperacji znajdują się zarówno kandydaci podejmujący taką pracę, jak i pracodawcy oferujący takie podejście do pracy.
Jest praca, są pieniądze. Nie ma ubezpieczenia i żadnej ochrony pracownika, która uprawomocnia się w momencie, gdy podpisywana jest umowa o pracę. Nie ma innej umowy, a stawka jest śmieszna, bo pracodawca ponosi ogromne koszty względem państwa, w stosunku do zysku, który generuje np. taki mały sklep spożywczy. Zwyczajnie nie stać go na inne rozwiązanie. Koło się zamyka.